– W sprincie drużynowym nie widzi się rywala. Trzeba jechać swoje i to najmocniej, jak tylko się da – mówi Julita Jagodzińska z Tarnovii Tarnowo Podgórne, złota medalista młodzieżowych mistrzostw Europy w kolarstwie torowym.

Tytuł wywalczony kilka dni temu w szwajcarskim Aigle to Twój największy sukces w dotychczasowej karierze?
Zdecydowanie tak. Wcześniej zdobywałam już medale na tej imprezie, ale były one brązowe, a do tego sięgałam po nie w młodszych kategoriach wiekowych. Teraz ten medal zdobyłyśmy w rywalizacji do lat 23. Mówię – zdobyłyśmy, bo to złoto uzyskałam w sprincie drużynowym wraz z Marleną Karwacką z klubu Nowatex Ziemia Darłowska.

Taka wygrana na pewno doda wam skrzydeł przed startami w elicie.
Już teraz ścigamy się w elicie, ale na razie nie jest łatwo nawiązać równorzędną walkę z bardziej doświadczonymi rywalkami. Ale to prawda, taki sukces z pewnością jest wielką motywacją do dalszej, ciężkiej pracy.

W kolarstwie torowym już się rozpoczęły kwalifikacje do igrzysk, które za dwa lat odbędą się w Tokio. Jest szansa, byś tam pojechała?
Jest to moim wielkim marzeniem. Żeby je zrealizować, trzeba zajmować miejsca w czołowych ósemkach podczas zawodów Pucharów Świata czy w mistrzostwach Europy. Tylko bowiem osiem najlepszych duetów pojedzie do Japonii. Awans w sprincie drużynowym pozwala też na starty w konkurencjach indywidualnych. A ja również w nich występuję. Mam tutaj na myśli sprint oraz keirin.

W sprincie próbowałaś swoich sił na tegorocznych mistrzostwach świata, ale tam do awansu do decydującej rozgrywki zabrakło Ci 0,003 sekundy.
W kolarstwie torowym takie różnice czasowe nie są czymś nadzwyczajnym i zdarzają się często. Czasami jest to nawet 0,001 sekundy. Jesteśmy więc do takich sytuacji przyzwyczajeni i na nikim nie robią one wielkiego wrażenia.

Na czym polega sprint drużynowy?
To wyścig ze startu zatrzymanego. W tym przypadku nie rywalizuje się z rywalem, bo nawet się go nie widzi. Trzeba jechać swoje i to najmocniej, jak tylko się da.

Sezon szosowy trwa od wczesnej wiosny do jesieni, a jak to wygląda w przypadku rywalizacji na torze?
Ścigamy się praktycznie cały rok. Ja na brak startów na pewno nie narzekam, bo ścigam się jeszcze zarówno w kategorii do lat 23, jak i w elicie. Teraz właśnie rozpoczęliśmy zgrupowanie przed czekającymi nas wkrótce zawodami o Puchar Świata. Pierwszy z nich odbędzie się pod koniec października we Francji. Zaraz potem polecimy do Kanady.

Zgrupowanie jest pewnie w Pruszkowie, na jedynym w Polsce krytym torze?
Oczywiście. W Pruszkowie spędzam około 250 dni w roku. Można nawet powiedzieć, że tam mieszkam, a dom rodzinny w Jarocinie tylko odwiedzam.

Jak to się stało, że trafiłaś do klubu z Tarnowa Podgórnego?
Szukałam możliwości rozwoju, a że mój starszy o pięć lat brat Jędrzej już startował w Tarnovii, to poszłam w jego ślady.

Od razu rywalizowałaś na torze?
Początkowo próbowałam swoich sił także na szosie. Po olimpiadach młodzieży, wraz z trenerem Piotrem Brońskim, uznaliśmy jednak, że trzeba będzie się na czymś skupić. Braliśmy także pod uwagę starty na średnich dystansach, ale szybko się okazało, że najlepiej czuję się w sprintach.

Co robisz poza trenowaniem kolarstwa?
W Pruszkowie jest Wyższa Szkoła Kultury Fizycznej i Turystyki i tam właśnie studiuję na kierunku sport. To mi pozwoli być trenerem kolarstwa drugiej klasy.

A co robisz w czasie wolnym?
Tego wolnego czasu praktycznie nie mam. Mój dzień w Pruszkowie od rana do wieczora wypełniają treningi. Pierwsze zajęcia, krótkie, bo 20-minutowe, mamy jeszcze przed śniadaniem. Po nich jest już normalny, długi trening. Podobnie jest po obiedzie. Zanim wszystko skończymy, jest już wieczór. Człowiek jest wtedy kompletnie zmęczony i nie ma siły, by jeszcze coś robić.

Kolarstwo to nie jest zatem łatwy kawałek chleba?
Raczej nie. Zwłaszcza w okresie przygotowań do ważnych imprez. Wtedy praktycznie cały dzień spędzamy na torze. Taka praca przynosi jednak później efekty.

Rozmawiał Tomasz Sikorski